Jeśli nas nie wyśledzą wilki
I człowiek w szubie co kołysze
Na piersi szybkostrzelną śmierć
Poderwać trzeba się i biec
W oklasku suchych krótkich salw
Na tamten upragniony brzegDzisiejszy tekst z racji przypadającego Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych będzie nieco inny. W kolejnym tekście przedstawię trasę do Ostrowów Tuszowskich - miejsca jednej z większych bitew partyzantki antykomunistycznej z siłami resortowymi - ale dziś postaram przedstawić problem Żołnierzy Wyklętych: kim oni byli, o co walczyli i odpowiedzieć na pytanie - jak w tytule - czy Żołnierze Wyklęci musieli ginąć?
Na początek problem z nazewnictwem: Żołnierze Wyklęci czy inna - równie często używana forma - Żołnierze Niezłomni? Nie mam problemu z terminem Żołnierze Wyklęci - jest to nazwa historyczna jaką partyzantkę antykomunistyczną określił w swojej książce o partyzantach ,,Orlika'' Jerzy Ślaski. Następnie ten termin został przypisany całemu ruchowi antykomunistycznemu - no prawie całemu bo Wyklętymi przecież nie nazywa się powojennego, legalnego PSL - u, który przecież z Wyklętymi współdziałał - albo inaczej Wyklęci popierali jego idee; Wyklętymi nie nazywa się także na ogół ludzi, którzy nie podjęli po wojnie walki z komunistami a zostali przez nich represjonowali czy nawet zamordowani. Taką postacią był np. legendarny szef Kedywu AK Emil August Fieldorf ,,Nil'', takimi żołnierzami byli ci wszyscy co jeszcze nie zdążyli podjąć walki (pytanie czy w ogóle by ją podjęli) a zostali np. umieszczeni po wyzwoleniu (czy też ,,wyzwoleniu'' - to jest dopiero ciekawy wątek ale na inny wpis) w sowieckich obozach na terenie Polski i wywiezieni na ,,białe niedźwiedzie''. To moimi zdaniem błąd: oni wszakże spełniają inny warunek bycia Wyklętymi: zostali przez drugą stronę skazani na zapomnienie a a oni sami właśnie: wyklęci - historia o nich głucho milczy (a przynajmniej przez wiele lat milczała) - jak pisał Zbigniew Herbert. O ile ten termin z pewnymi uwagami jest do przyjęcia tak kompletnie nie rozumiem kariery terminu Żołnierze Niezłomni. Żołnierze Niezłomni czyli jacy? Nieugięci, nie poddają się, walczą za wszelką cenę nawet jeżeli nie mają szans na zwycięstwo - czyli innymi słowy: błędni rycerze? Rozpocząć walkę, w której nie ma się żadnych szans, walczyć w obronie idei - tylko po to? Tym gorzej, że ta walka powoduje także niezamierzone przez Niezłomnych ofiary? Nie to mi kompletnie nie pasuje. Tym bardziej że wśród Żołnierzy Wyklętych byli również zdrajcy, w tym momencie nie ważne z jakich powodów: czy ze zwykłej kalkulacji czy z obawy o swoje życie, załamanie w śledztwie itd. - czy ktoś nazywany Niezłomnym może być zdrajcą, czy raczej to powinny być postaci pomnikowe?
Z powyższych względów wolę pozostać przy terminie Żołnierze Wyklęci; najprościej byłoby ich nazywać partyzantami antykomunistycznego podziemia zbrojnego no ale wiadomo to nie niesie za sobą takiego ładunku emocjonalnego jak Żołnierze Wyklęci - więc niechaj już tak będą nazywani.

Jednym z chyba najbardziej rozpoznawalnych Żołnierzy Niezłomnych jest Hieronim Dekutowski ,,Zapora''. Pochodzący z Tarnobrzega (a właściwie Dzikowa - Dzików wówczas nie był częścią Tarnobrzega) równolatek Polski niepodległej, cichociemny, dowódca oddziału partyzanckiego na Lubelszczyźnie, który stoczył z Niemcami blisko sto walk w tym jedną z największych bitew partyzanckich w okresie okupacji niemieckiej pod Krężnicą Okrągłą 24 maja 1944 roku (zginęło 50 Niemców i trzech partyzantów) jest świetnym przykładem na to jak dziś funkcjonuje mit Wyklętych. Mianowicie: dziś bardziej znana i eksponowana jest walka tak ,,Zapory'' jak i innych Wyklętych z komunistycznym aparatem terroru zaś walka w czasie okupacji niemieckiej schodzi na dalszy plan. Niejako jest to zrozumiałe: Żołnierze Wyklęci byli przez całe lata skazani na niepamięć, wymazani z oficjalnej historii, pamięć o nich jest przywracana dopiero od kilkunastu lat; sam Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych został ustanowiony przez prezydenta RP Bronisława Komorowskiego w 2011 roku. Z drugiej strony problem eksponowania pamięci o Wyklętych - kosztem pamięci o okupacji niemieckiej - moim zdaniem może mieć również nieco inne podłoże: to co na terenie Polski działo się od połowy 1944 roku tj. wkraczanie Sowietów, wyzwalanie (czy też ,,wyzwalanie'') przez nich Polski traktowane jest jako początki nowej okupacji równie dla Polski zabójczej jak okupacja niemiecka co moim zdaniem nie do końca jest prawdą.
Dlaczego w ogóle Hieronim Dekutowski został Żołnierzem Wyklętym?
Jest taka relacja zastępcy Dekutowskiego Stanisława Wnuka ,,Opala'' (przedstawiona w zbiorze relacji: ,,Zapory Żołnierze Wyklęci'' oraz w powieści Ewy Kurek ,,Zaporczycy'') o tym jak obaj pojechali do Lublina po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną żeby zorientować się co i jak dzieje się w mieście. ,,Opal'' mimo przestróg ,,Zapory'' poszedł do komendy uzupełnień by zaciągnąć się do Armii Berlinga - był żołnierzem chciał walczyć dalej a wojna przecież jeszcze się nie skończyła (Dekutowski również chciał walczyć ale był sceptyczny, nie wiedział jak nowa władza ich potraktuje). Po jakimś czasie z komendy wrócił ,,Opal'' i powiedział ,,Zaporze'' by jak najszybciej uciekali stamtąd bo są zagrożeni aresztowaniem. Okazało się że ,,Opal'' w komendzie uzupełnień spotkał znajomego, który opowiedział mu że już zaczęło się polowanie na członków AK, a komenda uzupełnień jest świetnym miejscem by takie osoby wyłapywać (przecież same się zgłaszały).
,,Zapora'' nie chciał być Żołnierzem Wyklętym, po zwycięskiej wojnie (jak by to nie nazwać Polska jednak została wyzwolona od Niemców) zamierzał wrócić do normalnego życia, założyć rodzinę, może pójść na studia czy zostać w wojsku a wreszcie pomóc w odbudowie zniszczonego kraju. Takie marzenia miało wielu ludzi i tych młodych i tych starszych. A wszystko z pozoru zmierzało ku takiemu rozwiązaniu. Owszem na Lubelszczyznę mogły już docierać pogłoski o tym jak potraktowano partyzantów na Wileńszczyźnie (tragiczne wydarzenia w Boguszach - rozbrojenie partyzantów poprzedzone aresztowaniem dowódcy okręgu Wileńskiego AK Aleksandra Krzyżanowskiego ,,Wilka'' miały miejsce kilka dni przez zdobyciem Lublina) ale np. losy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty były im nieznane (rozbrojona została 25 lipca). Wreszcie pamiętano jak Sowieci zachowywali się wobec polskich żołnierzy we wrześniu 1939 roku i później; pamiętano o wywózkach ludności w głąb ZSRR, Katyniu i innych zbrodniach. To powodowało że do ,,wyzwolicieli'' podchodzono z obawą.

Tak czy inaczej pod koniec lipca 1944 roku ,,Zapora'' rozwiązał swój oddział, broń została zamelinowana w leśnych kryjówkach a partyzanci zaopatrzeni i skierowani na meliny (bądź co bądź należało uważać) albo puszczeni do domów. Poza epizodem ze zorganizowaniem na nowo oddziałem by pójść na pomoc walczącej w powstaniu Warszawie nie podejmowano działań zbrojnych. Oczywiście utrzymywano kontakty, siatkę organizacyjną i obserwowano rzeczywistość. Tak musiało być wobec ogromnego nasycenia terenu przez wojska sowieckie, które po opanowaniu terenów aż po Wisłę przeorganizowywały się w oczekiwaniu na kolejną ofensywę. Ale chociaż na tym terenie pomimo obecności ww. wojsk niewiele się działo to nie panował spokój. Armia Czerwona odpoczywała ale na zajęte tereny napłynęły ze Związku Radzieckiego wojska wewnętrzne NKWD, które zajmowały się ,,zabezpieczeniem tyłów frontu'' przy czym te ,,tyły'' nie zostały określone i w gestii NKWD mógł pozostawać praktycznie każdy. Niby jest to zrozumiałe: żadna walcząca armia nie może pozwolić sobie na to by na jej tyłach działały jakieś nierozpoznane a, co jeszcze gorsze, wrogie jej oddziały quasi-wojskowe. Ale tak przecież nie było: w momencie wejścia Armii Czerwonej na terytorium Polski przedwojennej oddziały miały się ujawniać bądź przedstawiciel administracji cywilnej z ramienia Rządu RP miał witać ,,sojuszników naszych sojuszników'' jako gospodarz tego obszaru. Na tym polegał jeden z wariantów planu ,,Burza''. Zwykle kończyło się to tak, że po chwilowej współpracy (jak przy ataku na Wilno czy na Lwów) jednostki AK były rozwiązywane a żołnierze przeważnie osadzani w obozach (np. zatrzymani w Boguszach osadzeni w Miednikach Królewskich niedaleko Wilna a żołnierze z 27 Wołyńskiej DP AK w Skrobowie koło Lubartowa) i o ile nie uciekli byli wysyłani na ,,białe niedźwiedzie''.
Oczywiście można powiedzieć, że taki los spotykał najbardziej znanych, działających na terenie który ZSRR uznał za swój i NKWD musiało postępować właśnie w ten sposób by w czasie przyłączania tych ziem do siebie nie napotkać żadnego sprzeciwu sterroryzowanego społeczeństwa.
Rzecz w tym, że nie działo się tak tylko na Kresach. Znajdujący się w województwie podkarpackim (a więc daleko od granic Polski z 1939 roku) Rudnik nad Sanem został wyzwolony tuż przed wejściem do miasteczka Armii Czerwonej 26 lipca 1944 roku w czasie akcji ,,Burza'' przez oddział Kedywu AK obwodu Nisko-Stalowa Wola dowodzony przez Tadeusza Sochę ,,Karola''. ,,Karol'' został aresztowany przez UB, przekazany NKWD i osadzony w obozie w Byszówce koło Klimontowa (w obozie nie było baraków tylko same ziemianki) Mimo wyroku Trybunału Wojennego Armii Czerwonej skazującego ,,Karola'' na 8 lat został zamordowany. Oprawcą Tadeusza Sochy był Stanisław Supruniuk, radziecki partyzant z Polesia, późniejszy szef niżańskiego PUBP.
W 1999 roku za uczestnictwo w ruchu partyzanckim (był dowódcą zwiadu konnego w 1 Brygadzie AL im. Ziemi Lubelskiej, oddziały który brał udział w bitwie pod Porytowym Wzgórzem) z rąk prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego Supruniuk otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski - ,,Ojczyzna, Polska, mówi Wam: dziękuję!'' - powiedział ówczesny prezydent. Gwoli ścisłości należy dodać, że decyzją z 2001 roku order został mu odebrany, Stanisław Supruniuk zmarł nieosądzony w 2011 roku.
Właśnie takie wydarzenia spowodowały powrót ,,Zapory'' do lasu i zorganizowanie na nowo oddziału. Bezpośrednią przyczyną było zamordowanie jego czterech byłych podkomendnych przez dowódcę posterunku MO w Chodlu Abrama Taubera. (Tauberem, który był Żydem, w czasie niemieckiej okupacji opiekowali się partyzanci ,,Zapory'' - taka wdzięczność). W odpowiedzi w nocy z 5 na 6 lutego 1945 roku oddział Dekutowskiego rozbił posterunek w Chodlu. (Samego Taubera nie było wówczas na miejscu, później został przeniesiony do Szczecina, następnie wyemigrował do Izraela gdzie najprawdopodobniej zmarł. Nieosądzony).
Nie chcę przez to powiedzieć, że walkę Żołnierzy Wyklętych z komunistami można sprowadzić tylko do samoobrony przed narzuconą władzą, która dla dawnych żołnierzy partyzantki nie widziała miejsca w nowej rzeczywistości. Oczywiście był to jeden z ważniejszych powodów podjęcia przez nich walki ale równie ważny był inny powód: żołnierze, którzy przez wiele lat toczyli walkę z Niemcami nie mogli zająć stanowiska neutralnego wobec działań (zbrodni) komunistów. A nowe władze przecież nie polowały tylko na dawnych partyzantów (jako potencjalnie dla nich niebezpiecznych), chciano spacyfikować ludność by pomysł o żadnym buncie nie przyszedł im do głowy, starano się przeprowadzić kolektywizację wsi, ściągano z niej często większe niż ,,za Niemca'' kontyngenty; wreszcie nie do końca jasna została przynależność może nie całej Polski (widmo ustanowienia z Polski kolejnej Republiki Radzieckiej) ile obawiano się że niektóre tereny (poza oczywiście Kresami) zostaną włączone do ZSRR (np. Białostocczyzna). Ponadto żołnierze włączając się w nową konspirację liczyli na to, że wkrótce wybuchnie wojna między aliantami zachodnimi a ZSRR i chodziło też o to by być na taką wojnę przygotowanym. Oczywiście z dzisiejszej perspektywy ówczesne oczekiwanie na wojnę może nam się wydawać śmieszne (przecież wszystko zostało postanowione w Teheranie i Jałcie) ale z perspektywy ludzi żyjących w tamtych czasach przez pierwsze kilka lat po wojnie nic nie było do końca jasne; nawet polscy komuniści obawiali się że ich władza bez pomocy wojsk radzieckich jest iluzoryczna i może okazać się nietrwała (już w toku walk partyzanckich na poważnie obawiali się utraty - oczywiście mając przy boku wojska NKWD - na jakiś czas terenów na rzecz partyzantów; w tym sensie że stracą wszystko co na tym terenie potworzyli - i tak rzeczywiście było; partyzantka antykomunistyczna była na tyle mocna (a może władza na tyle słaba i niezorganizowana) że przejmowała na jakiś czas większe tereny (bez większych ośrodków), niekiedy zajmowała mniejsze miasteczka a nawet rozbijała więzienia w większych.
Zarzuca się także Wyklętym że dużą część ich sił stanowili młodzi ludzie, którzy nie zdążyli na wojnę i teraz chcieli to nadrobić, może nawet ,,pobawić się w wojnę'' w czasie gdy trzeba było wziąć się do pracy przy odbudowie kraju. To nawet nie jest zarzut do młodych, raczej do starych o to że swoją ,,polityką'' do partyzantki ściągnęli młodych ludzi wabiąc ich mirażem wybuchu kolejnej wojny światowej po której Polska tym razem naprawdę odzyska niepodległość. Trudno z takim zarzutem dyskutować: młodzi żołnierze byli tak samo narażeni na represję i represjonowali przez nowe władze jak starzy. Ale wśród tych młodych byli np. tacy ludzie jak Aleksander Głowacki ,,Wisła''.
Chłopak, który w czerwcu 1945 roku został zastępcą ,,Zapory'', już na początku kampanii wrześniowej dostał się do niewoli, w której przesiedział cały okres okupacji a po zakończeniu wojny wrócił do rodzinnego Kazimierza Dolnego. Od znajomych dowiedział się, że Sowieci przeprowadzają już czystki wśród byłych akowców, sam zorientował się że jest obserwowany. Słyszał o aresztowaniach, zsyłkach na Sybir, wcielaniu siłą do wojska: ,,Szybko zorientowałem się w nastrojach panujących w mieście. Współgrały one z moimi odczuciami - gdy krasnoarmieniec zabierał mi buty, a oficer w polskim mundurze domagał się wyrzeczenia podstawowych wartości mojego dotychczasowego życia, złamania przysięgi''. Musiał podjąć decyzję czy zniknąć, rozpłynąć się gdzieś w terenie co kłóciłoby się z przysięgą złożoną jeszcze przed 1939 rokiem i z jego podejściem do życia, czy też podjąć walkę. Zdecydował się na wstąpienie do oddziału ,,Zapory''. W postawie Aleksandra Głowackiego zbiegły się dwie przyczyny, które powodowały że młodzi ludzie ciągnęli ,,do lasu'': obawa o własne życie i chęć przeciwstawienia się złu, które widzieli wokół siebie. Po raz kolejny trzeba powiedzieć że wobec takiej sytuacji nie można było pozostać obojętnym.
Adam Sikorski w artykule z dnia 3 marca 1989 roku ,,Zapora. Dziennik znaleziony na pobojowisku'' sprowadził walkę zgrupowania ,,Zapory'' do osobistych porachunków, napadów w celach rabunkowych czy zwykłych morderstw które zależały od okoliczności czy humoru dowódcy patrolu. Oczywiście wśród Wyklętych istniał problem bandycenia się oddziałów, partyzanci pozostawieni samym sobie, odrzuceni przez system, nie mający z czego żyć, często schodzili na taką właśnie drogę (pisał chociażby o tym we wspomnieniach z okupacji Zamojszczyzny doktor Zygmunt Klukowski, sam napadnięty przez byłych akowców notabene tych samych którym pomagał w czasie okupacji i po niej) ale takie grupy były zwalczane przez oddziały podziemia niepodległościowego; co ciekawe zgrupowanie ,,Zapory'' samo zlikwidowało taką grupę - dziki oddział napadający trochę na pracowników resortu, trochę na zwykłych ludzi - grupę ,,Jagiellończyka'' wcielając jej partyzantów we własne szeregi. Swoje oskarżenie Adam Sikorski kończy słowami samego Hieronima Dekutowskiego: ,,Wszyscy nie mogą ujawnić się, ponieważ nie można pokazywać ludziom, że działalność konspiracyjna była niepotrzebna, a walka niesłuszna i ludzie, którzy zginęli, zginęli niepotrzebnie. Gdyby z terenu odejść, to za dwa miesiące chłopi poszliby za rządem, a za pół roku, gdyby zaszła potrzeba, to nie moglibyśmy wrócić w teren, bo chłopi wydaliby nas w ręce Urzędu Bezpieczeństwa. Dlatego od terenu nie możemy się oderwać, bo stracilibyśmy go na zawsze''. Słowa prawdziwe ale sam ich kontekst - przypomnę Sikorski sprowadza walkę żołnierzy ,,Zapory'' tylko do napadów rabunkowych czy osobistych porachunków - sprawia że wybrzmiewają one jak chęć terroryzowania ludności wiejskiej tak by ona nadal wspierała partyzantów czy to gościną czy zaopatrywała ich we wszelkie potrzebne rzeczy.
A stosunek ludności cywilnej do działań żołnierzy podziemia niepodległościowego był na ogół pozytywny: to oni przecież spełniali te wszystkie funkcje do których w normalnych czasach państwo powołuje odpowiednie służby z tym że w tych nienormalnych powojennych czasach służby powołane przez państwo do wypełniania zadań policyjnych zajmowały się zwalczaniem partyzantki czy ściąganiem kontyngentów żywnościowych ze wsi; na dbanie o ochronę ludności już nie było czasu ani nie było na to potrzeby - najlepiej by wieś czuła się zagrożona i jeszcze gdyby zrzucić winę za to na partyzantów byłoby idealnie - w tym celu organizowano grupy pozorowane, które miały udawać partyzantów podziemia antykomunistycznego i terroryzować wieś, nie wspominając już o napadach rabunkowych ,,na konto'' partyzantów co podkopywało zaufanie społeczeństwa do nich.
Wobec tego czy w Polsce w latach 1944-1963 toczyła się wojna domowa a może mieliśmy wtedy najdłuższe w historii Polski bo prawie dwudziestoletnie powstanie? I jedno i drugie nie jest prawdą. Rok 1963 jest raczej datą symboliczną (śmierć w walce ostatniego Żołnierza Wyklętego) i nie należy go odbierać jako faktyczną datę zakończenia walki podziemia antykomunistycznego.
Oddziały podziemia największy problem władzy sprawiały pod koniec lat czterdziestych i na początku pięćdziesiątych. Do zwalczania podziemia władze musiały angażować ogromne siły liczące niekiedy kilkanaście dywizji, w pierwszych latach ,,walki o utrwalenie władzy ludowej'' niezbędne były posiłki sowieckie - do Polski skierowana została 64 Zbiorcza Dywizja Wojsk Wewnętrznych NKWD, która zajmowała się tylko zwalczaniem polskiego podziemia. Oddziały zbrojne podziemia stoczyły z komunistami kilka większych bitew zadając im duże straty (np. pod Kuryłówką czy w Lesie Stockim), jak wyżej napisałem czasowo wyparli komunistów z mniejszych ośrodków czy większych obszarów leśnych ale nigdy nie zagrozili nowej władzy tak by ich pokonać. W latach 50. mimo uszczuplenia kadr podziemie stanowiło siłę do zwalczania której komuniści musieli angażować bezpiekę na terenie kilku województw. Ale to były nieliczne grupki przetrwania zwane niekiedy patrolami. I tak te patrole były niszczone w obławach czy wydawane przez zdrajców a ich członkowie skazywani na śmierć bądź wieloletnie więzienia. W roku 1963 właśnie w takiej obławie zginął Józef Franczak ,,Laluś'' co jest symbolicznym (ale tylko symbolicznym) końcem walki podziemia.
Wobec tego raczej odrzuciłbym tezę o powstaniu antykomunistycznym a już na pewno o wojnie domowej. To co się działo w Polsce po roku 1944? Mimo wszystko to był jednak opór przeciwko brutalnie narzuconej władzy, która nie widziała pewnych kategorii ludzi w nowej rzeczywistości i to właśnie ta władza wepchnęła ludzi do lasów, spowodowała że chwycili za broń. Bo po prostu chcieli żyć. W nowej (anty) rzeczywistości nie było dla nich żadnej perspektywy poza walką bądź śmiercią. Tu owszem mieli wybór: polec z honorem w lesie albo w ubeckiej piwnicy.
Czas paradoksalnie pokazał, że ten dylemat nie był taki całkowicie beznadziejny i Żołnierze Wyklęci mogli, chociaż z trudem ułożyć sobie życie po wyjściu z lasu, jakoś żyć mimo ciągłej inwigilacji ze strony bezpieki (Piotr Niwiński w książce Okręg Wileński AK w latach 1944-1948 opisuje sytuację, w której bezpieka jeszcze długo po wojnie inwigilowała także te osoby, które w latach 40. wyjeżdżały na obozy harcerskie gdzie jednym z organizatorów był członek wileńskiej siatki konspiracyjnej na Pomorzu Wacław Walicki ,,Tessaro''. Przy czym te obozy nie miały nic wspólnego z konspiracyjną działalnością Walickiego), nawet więzienia dało się przeżyć i później normalnie funkcjonować (np. Kazimierz Leski ,,Bradl'' po wojnie został skazany ,,za współpracę z okupantem'' na 10 lat więzienia wyszedł wcześniej, po przemianach 56 roku został zrehabilitowany, rozpoczął pracę naukową a po jakimś czasie został nawet dyrektorem Ośrodka Informacji Naukowej PAN - był to wyjątkowy życiorys, nie zasada - chcę tylko powiedzieć, że takie rzeczy się zdarzały a Leski nie poszedł przecież na współpracę z nową władzą że doszedł do takich stanowisk; zresztą czy to nie był w ogóle przypadek że Leski dostał 10 lat więzienia a nie karę śmierci?) ale czy Oni w ogóle wtedy mieli tego świadomość? Czy przypadkiem nie był to wspomniany wyżej dylemat? Śmierć w lesie, albo w ubeckiej piwnicy?
przerwie sen nagłe wejście trzech
wysokich z gumy i z żelaza
sprawdzą nazwiska sprawdzą strach
i zejść rozkażą w dół po schodach
nic z sobą zabrać nie pozwolą
prócz współczującej twarzy stróża
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz